Rozkwit działaności

Lwowski okres działalności Franciszka Niewczyka to historia „Pierwszej Krajowej Wytwórni Instrumentów Orkiestrowych, Smyczkowych i Dętych oraz Mandolin i Gitar”. Fabryka mieściła się w suterenie kamienicy przy ulicy Gródeckiej 2 B, obok kościoła św. Anny. Zatrudniała 20 osób, w tym czterech lutników. Najliczniejszy był dział instrumentów dętych. W liczącym kilka kartek cenniku wytwórni sprzed pierwszej wojny, ceny instrumentów podane są m.in. w markach, co znakomicie dowodzi, że choć Prusacy wyrzucili Niewczyka z Poznania za polskość, nie zrezygnowali z jego znakomitych instrumentów!

Cennik z roku 1909 to już85 stron, na których oferowane są setki instrumentów, koncertowych i orkiestrowych, każde ze zdjęciem. Oferta fabryki pogrupowana jest w czterech działach: „instrumenty dęte mosiężne z nowosrebrną dekoracyą, instrumenty dęte z drzewa grenadilowego, oprawą nowosrebrną i takiemiż klapami, instrumenty smyczkowe i cytry koncertowe”. Do tego jeszcze wszelkie akcesoria, struny, np. do kontrabasu: „ciemne, lepsze, jasne, białe, imitacja włoskich, włoskie”, skóry na bębny… Na instrumenty dęte Franciszek dawał „dwuletnią gwarancję na czysty strój i miejsca lutowane”. W fabryce istniał też dział napraw i konserwacji.

W 1939 r. wraz z wejściem Rosjan do Lwowa, fabryka przeżywająca rozkwit, została zlikwidowana. Od kilkunastu lat, wytwórnią zarządzała już wtedy starsza córka Franciszka, Michalina. Franciszek zmarł w 1944 roku. Jak głosi rodzina legenda, po raz trzeci w swoim życiu zobaczył jak do Lwowa wchodzą Rosjanie (pierwszy raz podczas I wojny) i nie wytrzymało mu serce.

Stanisław pozostał przy ojcu do 1922 roku, kiedy to otworzył w Bydgoszczy, przy ulicy Gdańskiej 147 własną „Pracownię i skład instrumentów muzycznych”. Koszta rozkręcenia interesu obniżał fakt, że w mieście zasiedlonym niegdyś w większości przez Niemców, ceny masowo opuszczanych przez nich mieszkań były bardzo niskie. Część narzędzi do pracowni darował Stanisławowi ojciec, resztę wyposażenia kupił na kredyt uzyskany w niemieckim banku. Kiedyś w pracowni Stanisława złożyli wizytę dwaj pracownicy tegoż banku, którzy przyszli zapytać o poręczycieli. Zastali Stanisława przy pracy, w fartuchu. Kiedy upewnili się, że to on jest szefem pracowni, nie zażądali już żadnych poręczeń. Uznali, że skoro sam szef pracuje, firma na pewno będzie dobrze prosperować.

Stanisław zajmował się budową i sprzedażą instrumentów strunowych. Gotowe mandoliny i gitary posyłał w skrzyniach do Lwowa, stamtąd natomiast przysyłano mu instrumenty dęte. W 1925 roku zdał egzamin mistrzowski. W tym samym roku urodził się jego następca, najmłodszy syn Stefan, przedstawiciel trzeciego pokolenia poznańskiej rodziny lutników, którego pracownia do dziś mieści się w Poznaniu. Dziesięć lat później Stanisław przeniósł swój zakład do Poznania (po 28 latach Niewczykowie jednak wrócili) na ul. Pierackiego 11 (obecnie Gwarna).

W Poznaniu powstawały skrzypce, nadal mandoliny i gitary oraz instrumenty perkusyjne, m.in. kotły dla orkiestr wojskowych – zielone dla piechoty, czarne dla artylerii i granatowe – nikt już nie pamięta dla jakich wojsk. Ciotka Michalina namawiała wielokrotnie Stanisława, żeby zamknął warsztat w Poznaniu i wrócił do Lwowa. Stanisław postawił warunek: zgodzi się, jeśli to on będzie kierownikiem fabryki. Warsztat pozostał w Poznaniu, istnieje do dziś. Po lwowskiej fabryce nie ma śladu.

Stefan, kiedy miał trzy lata chodził z babką do warsztatu zanieść obiad dla ojca. Jak sam mówi: latał po warsztacie i zżywał się z instrumentami. Potem biegał do warsztatu ze szkoły. Ciotka Michalina chciała, by poszedł do szkoły handlowej i w przyszłości zarządzał lwowską fabryką, w której bywał podczas wakacji. Wszystkie plany pokrzyżowała wojna. W czerwcu 1939 roku Stefan rozpoczął pracę u ojca, którego uczniem był też jeden ze starszych synów – Marian. Później Stanisław wziął udział w kampanii wrześniowej. Po siedmiu tygodniach więzienia wrócił do Poznani, na ul. Dąbrowskiego 41.

Cenili jednak jego sztukę – jeden z Niemców, z którym Stanisław współpracował wymagała od niego, by w swoich skrzypcach umieszczał kartkę „zrobił polski lutnik”. Jego sława zawędrowała w świat. Kazimierz Gliszczyński, jeden z uczniów Stanisława, który został po wojnie w Wielkiej Brytanii umieszczał zawsze na „metryczce” koło swojego nazwiska dopisek „pupil of Stanisław Niewczyk”.